dalszych sukcesów
Po sześciu miesiącach bez pracy Stawowy objął I-ligowy Górnik Łęczna z celem wprowadzenia go do ekstraklasy. - Niestety byłem jedyną osobą w klubie, której na tym zależało - mówi. Po odejściu z Łęcznej dostał propozycję z II-ligowego Zagłębia Sosnowiec. ako pierwszy na Arce sparzył się Stawowy, ale - jak podkreśla - odejścia z klubu i braku dalszych sukcesów nie traktuje jak porażki. - Pracę w Gdyni wspominam z sentymentem - zapewnia Stawowy, choć przypomina, że kiedy zrywano z nim kontrakt, zapomniano o zawartej w nim klauzuli, na mocy której miał dostać odszkodowanie. - Arka sama zaproponowała mi, abym poszedł z tym do sądu. Ten przyznał mi rację, ale obecne władze klubu odwołały się od wyroku i sprawa się przedłużyła.
Nie chciałem popełnić błędu, który popełniłem, przechodząc do Górnika. Przejęcie klubu z niższej ligi to ryzyko, dlatego siedzę w domu i czekam na propozycje - wyjaśnia Stawowy, który w międzyczasie mógł trafić do Szwajcarii. - Jedną nogą byłem trenerem Serwette Genewa, ale rada nadzorcza tego klubu jednym głosem odrzuciła moją kandydaturę. Dlaczego nie pracuję w ekstraklasie? Takie są prawa rynku. Są na nim ciekawi trenerzy, a ja czekam na swoją szansę. Prędzej czy później telefon zadzwoni - zapewnia.